Wylądowaliśmy w stolicy czyli San Jose. Pierwsza niespodzianka na lotnisku - urzędnicy sprawdzający paszporty nie noszą żadnych uniformów czy mundurów. Chłopak, który sprawdzał mój paszport był ubrany w dres. To dobry znak świadczący o dużym dystansie i luzie panującym wśród mieszkańców.
San Jose to dosyć kuriozalna stolica ze względu na swój prowincjonalno-barakowaty wygląd. Położone na wzgórzach miasto zamieszkuje jedynie około 250 tysięcy ludzi.
Zadziwiło nas to, że jak na najbezpieczniejszy kraj Ameryki Środkowej w każdym oknie widać kraty, a ogrodzenia budynków są zbrojone drutem kolczastym. Kiedy zapytaliśmy o to, lokalnego kolegę Kaśki, z którym spotkaliśmy się wieczorem na piwie, ten nie umiał nam odpowiedzieć na zadane pytanie. Wygląda na to, że generalnie Kostaryka jest bezpiecznym krajem ale stolica w niektórych miejscach potrafi być niebezpieczna więc trzeba się mieć na baczności. Na szczęście nam się nic niemiłego nie przytrafiło.
W mieście nie ma prawie żadnych atrakcji ani zabytków dlatego zabawiliśmy tu ledwie jeden dzień.
Poniżej kilka zdjęć z centrum miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz